Panny Borówczanki poprowadziły mnie na polanę w głąb lasu i opowiedziały mi te wszystkie niestworzone historie. Opowieści wyssane z palca, wzięte z sufitu, te plotki, bujdy, blagi, chichoty historii. To są jakieś insynuacje, fakty przedstawione w fałszywym świetle, pomówienia. I nie ma co się tyle zastanawiać, na pewno narusza to czyjeś dobre imię.

W 2019 roku umarła Ann Snitow, amerykańska teoretyczka i aktywistka feministyczna. Media rozpowszechniły tę informację, a ja dzięki temu przeczytałam w internecie esej o jej twórczości (pamiętam, że szczególnie przylepiło się do mnie używane przez nią pojęcie przylepności). Potem kupiłam na OLX Feminizm niepewności. Dziennik rodzaju, używany i niedostępny w regularnej sprzedaży zbiór tekstów Snitow, przetłumaczony rok wcześniej na język polski, podsumowanie prawie półwiecza jej pracy. A z kolei w tej książce przeczytałam esej z 2004 roku pod tytułem Kim są polskie feministki? (Sławka). Dzięki niemu dowiedziałam się o postaci Sławomiry Walczewskiej i kupiłam jej książkę z 1999 roku: Damy, rycerze i feministki, pierwszą polską publikację opisującą historię polskiego ruchu i dyskursu emancypacyjnego.

Jedną z historii opisywanych przez Snitow, jest opowieść o czternastoletniej wówczas Sławce Walczewskiej, która napisała w 1974 roku list do jednej z głównych teoretyczek amerykańskiego feminizmu – Kate Millett. Sławka po raz pierwszy usłyszała słowo „feminizm” w kpiącym artykule znanego polskiego dziennikarza Daniela Passenta, który opisywał nowojorską demonstrację feministyczną, gdzie przemawia Millet. Passent wyśmiewa w artykule ruch feministyczny i samą Kate Millett, która postuluje, że kobiety, czarni i robotnicy powinni się zjednoczyć („Ha, ha, parodia «proletariusze łączcie się». Co za absurd,dziecinada”1). Walczewska postanawia napisać list do tej wyśmiewanej przez dziennikarza kobiety. Pisze go, prawie nie znając języka angielskiego, nie mając pewności, czy przejdzie on przez cenzorskie sito i nie wiedząc, gdzie go zaadresować, więc w końcu wysyła go po prostu na adres Radcliffe College, którego nazwa pojawia się w artykule. Jej nieznajomość języka pozwala jej tylko „wysłać pozdrowienia i wyrazić chęć dowiedzenia się czegoś więcej”2.

List Sławki dociera do Radcliffe College, ktoś kto go otwiera, podejmuje decyzję, by nie ignorować prośby i odpisać, wysyłając dziewczynce kilka feministycznych broszur, ulotek i katalogów, między innymi książkę The New Woman’s Survival Sourcebook: Another Women-Made Book from Knopf, katalog z adresami feministycznych grup i miejsc, instytucji, klinik, księgarni, czasopism.

„Sławka wskazuje na artykuł zatytułowany «Feminist fiction». Zastanawiałam się nad tym. Co to mogło znaczyć? Słowo «feminist» – feministyczny – połączone ze słowem «fiction» – fikcja. Mój słownik angielski nie był zbyt pomocny. W gruncie rzeczy, z moją angielszczyzną, niewiele z tego rozumiałam”3.

The New Woman’s Survival Sourcebook został stworzony w ciągu pięciu miesięcy 1975 roku przez Kirsten Grimstad i Susan Rennie. Jego pierwsza część powstała w 1973 roku pod nazwą The New Woman’s Survival Catalog: „Stylizowany na katalog sprzedażowy, The New Woman’s Survival Catalog zawiera oferty i opisy organizacyjne, artykuły i obszerne ilustracje. […] [Jest to] ukłon w stronę wpływowego Whole Earth Catalog (1968–1971) Stewarta Branda, stworzony, by zmapować rozległą sieć feministycznych alternatywnych działań kulturalnych w latach 70.”.

The Whole Earth Catalog został kiedyś porównany przez Steve’a Jobsa do wyszukiwarki Google. Jeden z jego twórców powiedział: „Stewart Brand przyszedł do mnie, bo słyszał, że czytam katalogi. Powiedział: Chcę, aby ta rzecz nazywała się katalogiem «cała Ziemia», tak aby każdy na Ziemi mógł odebrać telefon i dowiedzieć się pełnej informacji o wszystkim. [...] To jest mój cel”4.

Walczewska pożycza mi na czas pracy ten przysłany w 1975 roku z USA katalog. Mam go na biurku, gdy piszę ten tekst, leży obok już od dwóch miesięcy, ale jakoś celowo zwlekam z lekturą i nie zrobiłam tego do tej pory. Przewertowałam go tylko raz, swobodnie zatrzymując się na poszczególnych akapitach, sprawdziłam w spisie treści, na której stronie zaczyna się podrozdział o feminizmie lesbijskim. Według spisu treści powinny być tego dwie strony, ale dziwnym trafem została tylko pierwsza, a drugiej brakuje w tej starej zniszczonej książce.

Snitow przyjeżdża do Polski cyklicznie od lat 90., współtworząc ruch solidarności kobiet ze świata Zachodu i Wschodu – Network of East-West Women. Pisze: „Siedzimy w mieszkaniu, do którego przeprowadziły się Sławka i Beata, kiedy Sławka wyprowadziła się z domu. To wyremontowane poddasze domu wybudowanego na przełomie XIX i XX wieku dla nowego typu osób: niezamężnych pracujących kobiet z klasy średniej, które nie chciały mieszkać w domu rodzinnym. A potem kontynuuje: W tym momencie myślę sobie: oczywiście feminizm jest lokalny. We wszystkich europejskich krajach istniały w XIX wieku ruchy kobiece. Feminizm Sławki pochodzi z gleby tuż pod tym domem, a ja jestem jedynie gościnią, niewtrącającą się, niemającą wpływów, cóż za ulga”5.

Sprawdzam w internecie oryginalną wersję tego zdania, zastanawiam się, jak brzmiało bez interpretacji tłumaczki: „I say to myself at this point: of course feminism is indigenous: all European countries have nineteenth-century women’s movement. Slawka’s feminism comes from the soil right here beneath this house, and I am really a visitor, without influence or interference – what a relief”. Słowo indigenous nie ma idealnego odpowiednika w języku polskim, „lokalność” jest nacechowana geograficznie, stawia granice i insynuuje peryferyjność, oddalenie od tego, co globalne. Według myśli autorki byłby to więc może bardziej feminizm lokalno-rodzimy, feminizm rdzenny, autochtoniczny, tubylczy.

Kiedy Snitow pisze o „glebie spod tego domu”, to oczywiście tworzy metaforę obszaru kulturowego wytwarzającego własną, specyficzną odmianę feminizmu, ale z drugiej strony pisze o konkretnym miejscu – budynku, w którym mieszkała Walczewska ze swoją ówczesną partnerką, czyli strychu Towarzystwa Budowlanego Urzędniczek Pocztowych w Krakowie.

Stowarzyszenie Urzędniczek Pocztowych Galicyjskich powstało w 1903 roku i w ciągu pierwszych dwudziestu lat swojego istnienia zbudowało dwa domy dla samotnych, niezamężnych urzędniczek, które jeśli decydowały się pracować, pozbawione były możliwości założenia rodziny. „Zarówno w Monarchii Habsburskiej, jak i pruskich Niemczech istniał dla urzędniczek pocztowych zakaz zawierania małżeństw. Jeśli urzędniczka wychodziła za mąż, musiała zrezygnować z pracy. Niezamężne kobiety pracujące, ścigane z jednej strony anatemą starej panny lub kobiety upadłej, a z drugiej – skazane na izolację, samotność oraz brak opieki i pomocy na starość, tworzyły domy dla kobiet. Domy takie istniały między innymi w Berlinie, Wrocławiu, Pradze, Zurychu i Krakowie. Do dziś istnieją w trzech ostatnich miastach”6 – pisze w 1999 roku Sławomira Walczewska. A w roku 2020 dopowiada przy okazji naszej rozmowy, że zostały już tylko dwa: w Zurychu i w Krakowie.

Maria Konopnicka urodziła się w 1842 roku, pisała wiersze, poematy, nowele, baśnie, szkice krytyczne, pozostawiła po sobie ogrom listów. W wieku dwudziestu lat wyszła za mąż za zubożałego szlachcica i przeprowadziła się na wieś, by zająć się prowadzeniem domu. Przez kolejne lata urodziła ośmioro dzieci, z których przeżyło sześcioro. Po czternastu latach małżeństwa podjęła decyzję, by odejść od męża, przeprowadziła się do Warszawy i zaczęła zarabiać na życie nauczaniem i tłumaczeniem literatury. „Konopnicka nie mogła […] znieść ograniczeń, jakie narzucał jej mąż. Nie chciała być na jego utrzymaniu i nie odpowiadała jej rola gospodyni domowej. Po latach zwierzy się, że została wydana «za przeżytego hulakę i człowieka już niemłodego», który wykorzystał jej dziecinną uległość. Jarosławowi z kolei nie podobały się literackie zainteresowania żony, której debiut literacki nastąpił jeszcze w czasie ich małżeństwa”7.

Konopnicka była autorką Roty, pieśni patriotycznej, która na stałe zagościła w polskiej myśli narodowej i konkurowała z Mazurkiem Dąbrowskiego, by stać się oficjalnym hymnem narodowym. Lena Magnone, badaczka jej twórczości, pisze: „Konopnickiej przez ostatnie sto lat praktycznie nie czytano – nią się posługiwano”8.

Konopnicka była też autorką nowel i baśni, na których wychowały się kolejne pokolenia polskich dzieci, i w 1903 roku napisała kolejną – baśń poetycką pod tytułem Na jagody! Książeczka leśna. Tę bajkę czytała mi babcia, kiedy sama nie umiałam jeszcze czytać, a ja wertowałam w kółko zamieszczone w niej rysunki. Tylko chłopcy mogą mieć takie przygody, więc Konopnicka głównym bohaterem czyni Janka, który opuszcza człowieczy świat, by zanurzyć się w królestwie lasu. Janek spotyka na swojej drodze rodzinę jagodowych chłopców, którzy staną się jego przewodnikami w leśnym królestwie i poprowadzą go jeszcze dalej w głąb lasu. Razem dochodzą do miejsca, gdzie w swoim separatystycznym kobiecym świecie żyją Panny Borówczanki.

[...]
Patrzą – siedzą panny kołem
(Powój się nad nimi plącze).
Każda białą sukieneczkę
I czerwoną ma czapeczkę,
Każda warkoczyki złote,
Każda w ręku ma robotę
I to samo pilnie czyni,
Co i pani Ochmistrzyni.
Szastną chłopcy ukłon żwawo,
Oczy w lewo, nosy w prawo,
Jak przystoi dla honoru,
młodzi wychowanej w boru.
A najstarszy śmiało powie:
– Prezentuję was, panowie:
To jest gość nasz, mały Janek,
To – pięć panien Borówczanek.
I od słowa wnet do słowa
potoczyła się rozmowa!
Jako panny są sierotki,
na opiece swojej ciotki,
Imci pani Borówczyny;
Jakie w boru są nowiny,
Jak się czyżyk czubi z żoną,
Jak jastrzębia powieszono,
Co wybierał drozdom dzieci,
Jakie dudek stroi psoty,
Jak tu miesiąc nocą świeci,
Jako pannom promień złoty
Powyzłacał nocą włosy,
Jak się myją w kroplach rosy,
Jak im brzózki suknie tkały,
Srebrnej kory dodawały,
Jak pończoszki te zielone,
na igliwiu są robione,
Jak biedronki mód nie znają,
i w kropeczki suknie mają,
Jako jednej pannie Basia,
Drugiej Julka, trzeciej Kasia,
Czwartej Zosia, piątej Hania […]9.

Zastanawiam się, czytając ten tekst jako dorosła osoba, czemu Konopnicka powiesiła jastrzębia? Czemu w tej leśnej krainie wydarza się jeden samotny akt przemocy? Prawa ludzkie nałożone są na prawa przyrody, a leśne królestwo przypomina, że granica nie może być przekroczona. Zagrożenie dla dzieci musi skończyć się karą, nie można przecież kraść dzieci. Czemu wieszać jastrzębie w kraju, który czci orły?

Czytam: „Od dawna przez myśliwych, hodowców gołębi i rolników był uznawany za szkodnika. Negatywny wpływ na jego liczebność miała również kultura masowa. W okresie PRL w produkcjach animowanych, takich jak Przygód kilka wróbla Ćwirka, był demonizowany, a twórcy przedstawiali go jako okrutnego, przebiegłego złoczyńcę, żyjącego po to, by krzywdzić z reguły osłabione i bezbronne ofiary. Opinia ta przeniosła się do społeczeństwa wiejskiego, które przypisywało mu jak najgorsze cechy, obwiniając o znaczne straty w ptactwie domowym i zwierzynie łownej. Znane są przypadki, kiedy mieszkańcy wsi szukali w lesie gniazd jastrzębi, a następnie niszczyli znajdujące się w nich jaja, zabijali pisklęta, a nawet dorosłe ptaki stające w obronie potomstwa”10.

Może więc jednak chodzi nie o dzieci, lecz o ekonomię, może chodzi o zazdrość, łup, jedzenie, ofiarę. Może w tej wizji leśnego królestwa też potrzebny jest Inny? Ten, co nocą przylatuje, niszczy rodzinę, dzieci z gniazda wybiera i zjada.

Poznają się około 1886 roku i od tego czasu aż do śmierci Konopnickiej są praktycznie nierozłączne. Maria Dulębianka to malarka, młodsza o dziewiętnaście lat od poetki, która nazywa ją „«Piotrkiem» lub «Pietrkiem z powycieranymi łokciami». W liście do dzieci, opisując tłum, który ją nieomal stratował, kiedy schodziła ze statku, zaznacza: «Pietrek blady i mężny, nic się nie bał, tylko mnie bronił»”11.

W 1902 lwowski komitet organizujący dwudziestopięciolecie pracy literackiej Konopnickiej postanawia ofiarować jej jubileuszowy „dar narodowy” – kupić dla niej dom razem z kawałkiem ziemi, a wybór pada na dworek w Żarnowcu. Przeprowadzają się do niego z Dulębianką w następnym roku. „W listach do dzieci autorka Roty nie wyjaśniała ani nie komentowała jej pojawienia się, po prostu w pewnym momencie wprowadziła do opisów «pannę Marię». Początkowo jeszcze zaznaczała: «wzięłyśmy sobie dwa pokoje, ja jeden, a Dulębianka drugi» (14 sierpnia 1894), z czasem o obecności towarzyszki świadczyła już tylko liczba mnoga: mamy, postanowiłyśmy, zwiedzałyśmy, wyjeżdżamy” 12.

Kiedy poetka umiera siedem lat później, jej córki zakazują Dulębiance dalszego życia w Żarnowcu. Podobno nigdy nie zaakceptowały związku ich matki z Marią – „Zofię i Laurę raziła u panny Dulęba jej nonszalancja i odrobina skandalu, jaka musiała takiej to postaci, w takim czasie, w takim kraju towarzyszyć. Kandydowała na posłankę do sejmu galicyjskiego. Miała mowy długie i radykalne. Opuszczała fotel, jeśli się z czym nie zgadzała. Wygrażała parasolką. Ponadto malowała. Wcale dobrze. Wcale ciekawie”13. Kiedy Dulębianka umiera, zgodnie z ostatnią wolą Konopnickiej zostaje pochowana w jej grobie na Łyczakowie we Lwowie. Ale już po ośmiu latach widok wspólnego grobu pary kobiet zaczyna uwierać, pamięć o ostatniej woli poetki zanika i ciało Dulębianki zostaje przeniesione na cmentarz Orląt.

Muzeum Marii Konopnickiej w Żarnowcu opisuje związek dwóch kobiet w oficjalnym filmie promocyjnym jednym zdaniem: „Muzeum w Żarnowcu posiada największy w Polsce zbiór obrazów Marii Dulębianki, malarki żyjącej i tworzącej na przełomie XIX i XX wieku. Warto przy tej okazji wspomnieć, że w latach 1903–1910 artystka mieszkała w dworku razem z Konopnicką”14. Główny portal o historii polskiej kultury wspomina natomiast niechętnie: „Badacze nurtów gender i queer utrzymują, że przez dwadzieścia lat artystki były partnerkami życiowymi”15..

Panny Borówczanki śnią mi się po nocach, lepią się do mnie, przypominają gorzko-kwaśny smak borówki brusznicy zbieranej w lesie, pachnącej leśną ściółką, borówki gogodze, gogółki.

– Popłyniemy teraz dalej,
Gdzie borówek jest kraina! –
Królewicze rzekną mali. –
W imię Ojca, Ducha, Syna, […]
A wtem – prrr! – zakrzykną społem
I wstrzymują konie rącze.
Patrzą – siedzą panny kołem
(Powój się nad nimi plącze).16.

Mam w głowie wspomnienie, informację przeczytaną w broszurce o polskich dworkach i pałacach szlacheckich, która stała na półce w domu mojej mamy. Zubożała szlachta na ważne uroczystości, które działy się na dworze (pewnie na wesela) okładała świerkowymi gałęziami zniszczone ściany, by chociaż na chwilę okryć rozpadający się budynek. Podniszczone dworki przeistaczały się w najeżone zielone hybrydy, by po kilku tygodniach wracać do płaskiej codzienności.

„Na końcu alei świerkowej, prowadzącej do Białej Bramy, gdzie wychodziła spod mostka Biała Dama i dzwoniła o północy tak, że w świerkach budziły się wszystkie wrony (później mówili, że to Konopnicka siadała na barana Dulębiance, okrywały się prześcieradłem, dzwonek miały zawieszony wysoko na dębie, no i dzwoniły, nie tyle dla podtrzymania bajdy, ile dla odstraszenia amatorów na kwiaty i warzywa dworkowe)”.17.

Walczewska pisze: „Również na temat związku Marii Konopnickiej z Marią Dulębianką, malarką i działaczką na rzecz praw politycznych kobiet, można jedynie snuć domysły. […] Maria Rodziewiczówna i Helena Weychert, Helena Witkowska i Marcelina Kulikowska, Maria Szeliga i Melania Rajchmanowa, Kazimiera Bujwidowa i Maria Turzyma – to tylko niektóre przykłady par kobiecych powiązanych więzami przyjaźni, współpracy lub miłości. Niesłychanie trudne jest zbadanie, czy istnieją teksty tych i innych kobiet, dotyczące ich związków z kobietami. Tropem jest salonowy chichot tych, którzy / które są w posiadaniu niezwykłej ciekawostki dotyczącej życia prywatnego dwóch znanych kobiet. Wokół przypuszczalnych związków lesbijskich panuje milczenie. Milczą nawet te kobiety, których głównym narzędziem pracy jest słowo”18.

Milczy też sama Konopnicka, która w jednym z listów przyznaje: „Ja nawet do najbliższych piszę tak, aby to mógł czytać p. żandarm, jeśli mu przyjdzie ochota”19.

Mało kogo bór przypuści
Do tajemnych swych czeluści,
Gdzie się kryją jego dziwy:
Świat jak z bajki – a prawdziwy!
Długo na to czekać trzeba,
Aż się wicher ukoleba,
Aż drożyny mech wygładzi,
Aż nas dzięcioł poprowadzi,
Aż się w dziuplach pośpią sowy,
Aż zadrzemie dziad borowy,
Aż obeschną w trawach rosy,
Aż utkają dywan wrzosy.
Wtedy – niech się co chce dzieje,
Dalej, dzieci! Idźmy w knieje!20

Romana Pachucka napisała w swoich pamiętnikach fragment, który nie został opublikowany, gdy wydano je w druku: „Znałam wówczas trzy pary kobiet: nieodłącznych przyjaciółek: I Paulina Kuczalska-Reinschmit i Józefa Bojanowska, II Maria Konopnicka i Maria Dulębianka, III Helena Weychert i Maria Rodziewiczówna. W każdej z tych dwójek jedna zewnętrznie zmężczyzniała się”21.

Maria Rodziewiczówna urodziła się w majątku pod Grodnem w 1864 roku, jej rodziców zesłano na Sybir za pomoc powstańcom styczniowym, a kiedy udaje im się wrócić w wyniku amnestii, przeprowadzają się razem do odziedziczonego majątku Hruszowa na Polesiu. Mając siedemnaście lat, spłaca siostrę i brata i zaczyna samodzielnie prowadzić gospodarstwo, obcina włosy i w krótkiej spódnicy oraz męskim żakiecie zajmuje się zarządzaniem. Zaczyna pisać nowele i powieści, które szybko stają się popularne, pierwsze teksty wydaje pod męskim pseudonimem „Mario”. Książki zaczynają być jednym ze źródeł jej utrzymania, pisze więc szybko i dużo. Nigdy nie wychodzi za mąż.

„Trudno ustalić dokładną datę, kiedy z Rodziewiczówną zamieszkała pierwsza kobieta, ale wiadomo, że była nią Helena Weychert, z którą działała w Stowarzyszeniu Ziemianek. […] Pachucka tak charakteryzowała Weychert: «Najbardziej upodobniona do rodu męskiego, nie tylko strojem, lecz i budową ciała chłopczycy, co podkreślała jeszcze ostrzyżonymi po męsku włosami, jeno z małą grzywką nad czołem, kostiumem angielskim, białą kamizelką, stojącym białym kołnierzykiem i długim krawatem».

Weychert mieszkała w Hruszowej kilka lat. Potem przeprowadziła się do Warszawy, wspólnie z pisarką kupiła tam mieszkanie na Brackiej, razem nabyły też niewielką posiadłość koło Falenicy nazywaną Wyraj. Nie wiadomo co spowodowało przeprowadzkę, być może przedsiębiorczej Weychert nie bardzo odpowiadał klimat kresowej głuszy […]. W każdym razie Maria i Helena utrzymywały kontakt do końca życia, choć w 1919 roku miejsce Weychert w majątku pisarki zajęła inna kobieta, przedstawiana jak daleka krewna – Jadwiga Skirmunttówna”22.

„Decyzja o zamieszkaniu zapadła po kilku latach bliskiej znajomości. Skirmunttówna tak o tym pisała: «I zaczęło się odtąd wspólne, kochane hruszowskie życie. Zdecydowałyśmy z Rodziewiczówną, że projekt stworzenia mojej osobnej osady nie ma już teraz racji bytu; czasy były powojenne, bez dawania bezpieczeństwa, przeszłyśmy razem tyle ciężkich chwil, dobrze nam razem, niech więc jej dom będzie moim domem. I na tym stanęło. Nie pożałowałam tego nigdy – i nigdy nasza Wahlversandtschaft [sic]] nie dała mi chwili zawodu»”23.

Niemieckie słowo Wahlverwandtschaften oznacza „powinowactwo z wyboru” lub „powinowactwo duchowe” i jest również tytułem trzeciej powieści Goethego z 1809 roku. Potem czytam: „Od tamtej pory odbiór powieści budzi kontrowersje wokół tego, czy pojęcie «Wahlverwandtschaften» użyte przez Goethego, dotyczy raczej «Wahl» (wyboru poszanowania ślubów małżeńskich pomimo przeciwstawnych skłonności) lub «Verwandtschaften» (powinowactwa, które nie ma szacunku dla społecznych konwencji)”24.

„Z czasem w życiu Rodziewiczówny ustalił się podział: trzy miesiące zimowe spędzała z Heleną Weychert w Warszawie, pozostały czas w Hruszowej z Jadwigą Skirmunttówną”25.

Kwestia wyglądu pisarki była tak niewygodna dla jej badaczy, że utrudniała nawet próby zajmowania się jej twórczością literacką. Tomasik opisuje sposób, w jaki autor jej jedynej biografii unika pokazywania wyglądu Rodziewiczówny: „W pierwszym wydaniu biografii Głuszeni są trzydzieści cztery zdjęcia, a wśród nich kilka domów, mnóstwo krajobrazów, wnętrza chat, a nawet uchwycona «gra na tubie». Portret bohaterki książki jest jeden (!), do tego kilka reprodukcji dokumentów i zdjęć zbiorowych, na których ze względu na ich wielkość i jakość autorkę Wrzosu widać niewyraźnie. Jeszcze śmieszniejsza sytuacja miała miejsce przy okazji drugiego wydania tej książki. Na okładce umieszczono rysunek na podstawie najbardziej znanego zdjęcia Rodziewiczówny. Podmieniony został jedynie strój – zamiast krawata, koszuli i marynarki narysowano wzorzystą suknię, a włosy wydłużono”26.

W 1920 roku Rodziewiczówna pisze Lato leśnych ludzi, inspirowaną duchem skautingu powieść wychwalającą siłę i piękno przyrody. Tylko chłopcy mogą mieć takie przygody, więc bohaterami jej książki staje się trzech przyjaciół. „Brak głębszego zainteresowania kolejami życia autorki Lata leśnych ludzi jest tym bardziej zdumiewający, że wszyscy badacze jej twórczości, zarówno apologeci, jak i przeciwnicy, zgodni są w jednym: kluczem do zrozumienia postaw bohaterów i głoszonych przez nich poglądów jest właśnie życiorys pisarki”27.

Samo słowo „skauting” pochodzi z książki generała Roberta Badena-Powella Scouting for Boys z 1908 roku i zostało przetłumaczone jako polskie „harcerstwo” przy okazji drugiego polskiego wydania książki w 1912 roku. Harce młodzieży polskiej nie są jednak tłumaczeniem, lecz „opracowaniem na podstawie – «spolszczeniem»” treści również w warstwie ideologicznej. Jego autorzy tłumaczą: „Należało jednak […] oprzeć się na swojskich przykładach dziejowych i współczesnych, wskazać rodzime ideały, nieraz dość wybitnie różne od brytyjskich. Trudno bowiem sobie wyobrazić widok przykrzejszy, niż zrzeszenie patryotycznej młodzieży, skażonej anglomanią”28.

„Było ich wtedy trzech.

Najstarszy, za wodza i kierownika obrany, był przemyślny, […] w wykonaniu zamiaru prędki, naukowo z przyrodą zżyty i obeznany. Ziemi szmat posiadał, a wśród tej ziemi bagna i lasy […]. Tam, w głębi tych tajni, ukryta jak gniazdo, powstała pewnej wiosny chata samotna. […] Dzikie wino i róże pokryły ściany, chata się stopiła, wrosła w okalający ją szczelnie las. Nazywali ją leśni ludzie swoim wyrajem.

Wódz przez życie potracił swych bliskich i żadnej rodziny nie posiadał. Dom jego natomiast był pełen bożych domowników, nad nimi rząd i opiekę trzymał towarzysz jego, druh, którego sobie wychował i w swym duchu urobił. W swoistej gwarze leśnej wódz miał przydomek Rosomaka, ten drugi został nazwany Panterą. Najmłodszy z trzech, cały złożony ze stalowych muskułów, chybki, zwinny, miał też swej imienniczki drapieżność i dzikość. Znał naturę ze współżycia z nią, rozumiał bór i wodę, i pole, i duszę miał na wskroś leśną.

A potem do tych dwóch stowarzyszył się trzeci, którego Żurawiem nazwano. Ten uchował w życiu najczystszą duszę. Był uosobieniem dobroci, łagodności i wewnętrznej słonecznej pogody. Cieszył się leśnym życiem, jak się młodość tylko radować może. […] I byli ci trzej, siebie wzajem dopełniając, stałymi letnimi osadnikami głuszy, twórcami tego pierwotnego bytowania, stanowili jedno z puszczą, żyli w niej jak wszelkie stworzenie, co do niej ściągało z wiosną na wyraj, odlatywało jesienią”29.

Pojechałam w grudniu zeszłego roku prowadzić warsztaty w Katowicach. Rynek zastawiony był trójwymiarowymi scenkami bożonarodzeniowymi, każda z nich ruchoma, śpiewająca piosenki, iskrzącą światłem i zapętlona w niekończącym się loopie. Było też kilka nieruchomych szopek, jedna z nich zrobiona z tradycyjnej słomianej plecionki, matka boska plecionkowa, a wokół niej wszyscy ci ludzie, zwierzęta, konie i owce w odcieniu późnego sierpnia, żniw i balotów prasowanej słomy. W takiej ludowej plecionce używa się suszonych kłosów zbóż, długich i twardych, najlepiej żyta lub owsa, a pęczki owijane są jutowym sznurkiem. Postanowiłam nauczyć się plecionkowania, wychodząc od sposobu, w jaki plecie się zwierzęta, ale używając do pracy suszonej łąki, zmieszanych ze sobą gatunków, bardziej kruchych, zielonkawych (mniej monokultura, bardziej chwasty). A potem zaczęła się pandemia, więc zrobiłam w mieszkaniu tymczasową pracownię-oborę, kupiłam 25 kg słomy idealnej dla królików (mieszanka traw, łąka suszona bez pestycydów), i przez dwa miesiące samoizolacji wszędzie była słoma, całe mieszkanie pachniało sianem, a ja wyplatałam moje suszki-totemy.

„Narcyza Żmichowska pisała w 1872 roku, że w czasach Entuzjastek, gdy krytykowano małżeństwo z przymusu, o alternatywie wobec małżeństwa nikt nie myślał. Alternatywą taką mogłoby być wówczas jedynie «zepsucie», «a my przecie nie sanfedyści i nie nihiliścianie». By jednak krytyka małżeństwa mogła być dostatecznie głęboka i przekonywująca, musiała osiągnąć jeszcze jeden wymiar. Potrzebna była pozytywna alternatywa wobec małżeństwa, możliwość pomyślenia – i realizowania – związków, które byłyby wolne od mankamentów małżeństwa. Wolny związek kobiety z mężczyzną, nie związany małżeństwem, stanowił taką alternatywę […]. Inną alternatywą byłoby małżeństwo wolne od – mężczyzny”30.

Żmichowska rodzi się w 1819 roku w domu niezamożnej szlachty, najpierw trafia na pensję w Warszawie, która za zadanie bierze sobie kształcenie „dobrych żon i sumiennych gospodyń”, potem idzie do słynnej Szkoły Guwernantek – najwyższej możliwej formy edukacji dla kobiet w tamtym czasie. Edukację kończy w wieku szesnastu lat i od tego czasu pracuje jako nauczycielka w ziemiańskich i szlacheckich domach, zaczyna pisać i w wieku dwudziestu siedmiu lat pisze swoją najgłośniejszą powieść Poganka.

Dzisiaj pamięta się ją jednak głównie nie przez jej twórczość, lecz przez fakt, że była założycielką pierwszej feministycznej grupy kobiet na ziemiach polskich – nazwanych przez Żmichowską Entuzjastkami albo Radownicami. „Należały do pierwszego pokolenia polskich emancypantek, świadomie wybierających życie samotne i samodzielne, i podejmujących równe z mężczyznami obowiązki obywatelskie”31.

Pośród Entuzjastek „zadzierżgują się egzaltowane, często namiętne przyjaźnie między kobietami”32, pisze Tadeusz Boy-Żeleński, którego matka Wanda (Grabowska) Żeleńska należała do tej grupy. Radownice piszą do siebie nawzajem setki listów, często są to listy zbiorowe, adresowane nie tylko do jednej osoby. „Kierowane na ręce jednej adresatki przeznaczone były dla wszystkich przebywających w danej okolicy, fragmenty przepisywane z jednego listu przekazywane bywały do innych osób, potwierdzając tak często pojawiającą się w korespondencji Żmichowskiej formułę wspólnoty: «my wszystkie»”33. Listy pisane były w tonie, jak nazywa to jedna z badaczek Żmichowskiej, „przyjaźni-miłości”34: „Całuje siwoniebieskie jasne oczki twoje, a pamiętaj donieść Tekli autentycznie, że jej czarne włosy całuję także…”35.

„«Posiestrzenie» – wedle wyrażenia Żmichowskiej – uważane jest za najdoskonalszy objaw uczuć. W pewnej dobie rozkwitu Entuzjastek społeczeństwo to wygląda na rodzaj ula, w którym Gabryella jest królową pszczół”36. „Bo wy się w swoich przyjaciółkach wykochacie, to wam już dla mężów miłości brakuje”37, mówi o Entuzjastkach mąż jednej z nich.

Także jej powieści powstają pod wpływem spotkanych kobiet – Boy-Żeleński w przedmowie do pierwszego książkowego wydania powieści pokazuje, jak najsłynniejszy tekst Żmichowskiej – Poganka – został napisany pod wpływem złamanego serca po zakończeniu relacji z Pauliną Zbyszewską. W książce Zbyszewska przeistacza się w tytułową Pogankę, a samą siebie Żmichowska umieszcza w postaci Benjamina (bo przecież tylko chłopcy mogą mieć takie przygody).

Zbyszewska to „córka bardzo bogatego ziemianina, utalentowana, wykształcona, muzykalna. Znała całą Europę, słuchała w Paryżu wykładów Micheleta, w Berlinie Hegla. Mówiła płynnie kilkoma językami. […] Arystokratka z upodobania i narowów, była demokratką z przekonania. […] W jej piękne rączki dostała się młoda nauczycielka-poetka, ciesząca się już w kraju pewnym rozgłosem pod pseudonimem Gabryelli, wyznawczyni «posiestrzenia» jako najwyższej formy uczuć. Miała wówczas lat dwadzieścia pięć. Poznały się, przypadły sobie do serca, i świetna panna porwała ubogą nauczycielkę do siebie na wieś, do Kurowa”38.